wtorek, 30 września 2014

Pluszowy przyjaciel


Witajcie Kochani!

   Moim wielkim marzeniem było, aby dzieci miały swoich pluszowych przyjaciół. Nie umiałam w zasadzie wyjaśnić dlaczego jest to dla mnie tak ważne. Może to obraz, jakieś wyobrażenie, które zostało utrwalone podczas oglądania amerykańskich filmów ? Zaspane dziecko trzymające swoją ulubioną przytulankę. Ja nie posiadałam nikogo takiego. Wprawdzie pluszaków było u nas pod dostatkiem, ale jakoś żaden nie skradł mi serca na tyle, abym ciągała go po każdym kącie. Było mi z tego powodu smutno, sama nie wiedząc dlaczego... Przypuszczam, że zależało mi szczególnie na tym, aby móc się komuś zwierzyć, opowiedzieć co się wydarzyło, jaki mam problem, i co mnie trapi. Miś (lalka)  nie ocenia, nie krzyczy, nie wymierza kar. Jest więc idealnym kandydatem na przyjaciela. Można się z nim bawić, zabierać na spacery itp. A no i największa zaleta- on jest. Po prostu jest. Nie ma humorów jak kolega, który powie "dziś się z Tobą nie bawię". I chyba o to chodzi, że na niego zawsze można liczyć.
   Wydaje mi się, że przez ostatnie lata  miś-przytulanka  był niedoceniany. W większości domów bardziej skupiano się na tym, aby zapewnić dziecku mnóstwo zabawek o interaktywnym charakterze niż tych tradycyjnych. Wszystko co gra i mówi miało w znaczący sposób wpływać na rozwój dziecka. Wielu z Was na pewno zna sytuację, gdy w środku nocy wierszyk zaczyna recytować piesek, a jakiś "instrument muzyczny" grać :). Bezcenne. Dzieci bardzo często nie potrafią się bawić tzw. zwykłymi zabawkami. Takimi, które nie mają w sobie wbudowanych żadnych opcji dodatkowych. Moje dzieci mają ich bardzo wiele. Niektórymi w ogóle się bawią. I nie ma dla nich znaczenia jak wiele kosztowały. A więc nasze przeświadczenie, że płacąc dużą kwotę pieniędzy jednocześnie kupiliśmy sobie czas wolny, bo dziecko od zabawki nie odejdzie, jest błędne. Tak naprawdę nigdy nie wiemy co zainteresuje naszego malca.
   Najstarsza córka ma swoją Zuzię. Wiem, wybraliśmy mało oryginalne imię dla lalki, ale wiadomo z czym ono się kojarzy... "Zuzia lalka nieduża". Piosenka, która dawno temu wpadła mi w ucho, i od tej pory nie wyobrażałam sobie innego imienia dla szmacianej lalki córci. Gdy dostała takową zasugerowałam Jej, że może się właśnie tak nazywać. Przyjęła, i tak zostało. Nie jest ona jednak dla Niej największym "uspokajaczem". Tą rolę pełni poduszka o której warto zrobić osobny post :). Niemniej, targa ją ze sobą, gdzie może. Różnica między lalką, a poduszką jest tylko jedna- bez poduszki nie zaśnie nocą, a bez Zuzi bez problemu :).
   Chciałam Wam dziś przedstawić misia...Ola-Baletnica. Wykonana ona została z lnu (wypełnienie antyalergiczne). Dodatkowo wykorzystano takie materiały, jak tiul oraz bawełnę. Ola nie jest zbyt duża, gdyż mierzy zaledwie 28 cm (po wyprostowaniu nóg). Uważam jednak, że taka wielkość zabawki jest idealna- troszkę większe dziecko będzie mogło w sprawniejszy sposób się nią posługiwać. Ciocia naszej najmłodszej pociechy chciała zrobić Maleństwu prezent, kupić coś co byłoby tylko dla Niej. Wpadłam na pomysł, aby zakupiła właśnie jakąś przytulankę. Ponieważ nie miała kompletnie pomysłu na to jakby miała ona wyglądać, zasugerowałam Jej, co mi osobiści się bardzo podoba. Wybrałam, zamówiłam, ciocia zapłaciła :). Kilka dni temu otrzymaliśmy naszą Oleńkę. Jest śliczna. W rzeczywistości wygląda jeszcze ładniej niż na zdjęciach. Starannie wykonana, śmiało można Ją wykorzystać jedynie do dekoracji pokoju. Mam jednak nadzieję, że stanie się ona dla naszej córy kimś więcej.
   Szmacianą lalkę (typu Zuzia), którą ma starsza córka można kupić za kilkanaście złotych w zwykłych marketach spożywczych. Ola kosztowała dużo więcej, bo 75 zł. Uważam jednak, że warto jest wydać pieniądze na tak ładny i pełen uroku przedmiot.




środa, 24 września 2014

Wielodzietni...znaczy gorsi


Witajcie!


   Długi czas zastawiałam się nad tym czy podejmować tematy stricte dotyczące rodzin wielodzietnych. Nie chciałam zanudzać nikogo tą tematyką. Skoro jednak blog ma być miejscem w którym mogę podzielić się wszystkim tym, co we mnie tkwi, to dlaczego nie...
   Według polskiego prawa rodzina wielodzietna to ta, która ma co najmniej troje dzieci. My z czwórką pociech wpisujemy się w tą definicję idealnie. No i właśnie. Miejscem, płaszczyzną na której możemy znaleźć zrozumienie jeżeli chodzi o sprawy dotyczące rodzin wielodzietnych są najwyżej fora internetowe zatytułowane na przykład "Rodziny WIELODZIETNE z wyboru". Przesadziłam, ale grono wspierających nie jest znacznie większe. Wyraźne podkreślenie słów "z wyboru" zdaje się nie być bez znaczenia, gdyż nikt z "dzieciorobów" nie ma ochoty być kojarzonym z patologią. Okazuje się się jednak, że dla wielu osób rodzina mająca więcej niż dwójkę dzieci jest z nią automatycznie utożsamiana. Utarł się pogląd, że osoby zakładające tak duże rodziny albo są bardzo zamożne, albo...są fanatykami religijnymi. A co w przypadku gdy żaden z podanych parametrów się nie zgadza. No to wtedy można zgodnie uznać, że mamy do czynienia z osobami nieodpowiedzialnymi. Zarzut z którym spotkałam się już tak wiele razy, że aż sama zaczęłam w niego wierzyć.
    Do tej pory nie rozumiem dlaczego po prostu nie można uszanować decyzji podjętej przez innego człowieka. Dlaczego tak często spotykamy się z pewną... wrogością i jednocześnie arogancją, gdy chodzi o tą kwestię. Przecież ostatecznie to nasz wybór, i nasze życie. Konsekwencje dla nas i naszych dzieci... więc o co chodzi...Wydaje mi się, że ma na to wpływ "oceniająca natura ludzka". Najzwyczajniej w świecie lubimy przesiewać wszystko przez własne filtry, takie jak wartości, które wyznajemy, warunki w jakich żyjemy itp. Ale czy to daje prawo komukolwiek na wyrażanie krzywdzących opinii? No nie, ale co z tego. Inni wielodzietni zgodnie twierdzą, że takowy stosunek do ich rodziny w ogóle ich nie interesuje. Nie prawda. Na początku, nie prawda. Później człowiek się oswaja, i po prostu żyje. Nikt mi nie powie, i nie chodzi tu tylko o wielodzietnych, że gdy pojawiają się dzieci nie próbujemy udowodnić całemu światu bardziej niż sobie, że na nie zasługujemy. I na pewno nie jest miło, gdy ktoś te przekonanie podważa w jakikolwiek sposób. Nie pozwalajmy na to, aby inne osoby miały tak silny wpływ na nasze życie. Tak często, i tak wiele mówi się o poczuciu własnej wartości. Uzależnienie jej poziomu  od opinii ludzi o nas samych, sprawia, że żyjemy tak, jak oni chcą . Mówiąc, a raczej pisząc kolokwialnie, trzeba mieć twardy tyłek. Na tyle twardy, aby tzw. odbiór społeczny nie zniszczył nam naszego, prywatnego pojmowania rzeczywistości. 

czwartek, 18 września 2014

Kilka pomysłów na niedrogi prezent dla nowo narodzonego dziecka

Witajcie Kochani!





   Nasza "tułaczka" po szpitalach skończyła się już jakiś czas temu. Cieszymy się obecnością w domu, ale żeby nie było tak pięknie... uczestniczymy w buncie naszej sześciolatki, która w tym roku poszła do szkoły, i nie mniej nasilonym buncie naszego czterolatka :). Nie jest łatwo...  Dwulatek też zaczyna pokazywać różki, a najmniejsza pociecha coraz czynniej bierze udział w życiu rodzinnym - nie śpi już tak długo jak wcześniej.
   Gdy urodziła się pierwsza córcia kolejka odwiedzających nie miała końca. Przynoszono Jej mnóstwo prezentów ( jak wiadomo nie zawsze dla Niej przydatnych, jednak z wielu z nich mogło korzystać młodsze rodzeństwo). Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku synów. Dlatego po narodzinach najmłodszej, gdy mieliśmy wrócić do domu "zabroniłam" potencjalnym gościom kupować  cokolwiek. Jednak wiadomo, że wielu z nich czuło by się niezręcznie przychodząc z pustymi rękoma. Kilku osobom zasugerowałam co mogłoby się nam przydać. Takie drobne, mało kosztowne rzeczy. Oto co dostaliśmy:

środa, 3 września 2014

Pamiętniki

Witam!

   My ponownie w szpitalu... Ostatnio w każdej dziedzinie życia mam zaległości, co zrobić... . Otwarcie muszę się przyznać, że "nie wyrabiam". No, ale to wszystko na własne życzenie. Mam wrażenie, że doba, która miałaby 48 godzin byłaby za krótka. Tak wiele się dzieje, że nad mało czym mam kontrole.
    Człowiek "zamknięty" w czterech ścianach jest wręcz zmuszony do refleksji, której poddaje różne aspekty swojego życia. Wciąż coś analizuje, planuje, wspominam. Pobyt w szpitalu oprócz oczywistego celu jakim jest leczenie chorego, ma dla mnie dodatkową zaletę - czas na sporządzenie zapisów (jak to poważnie brzmi ;) w zeszytach (nie) pamiętnikach. Sama nawet nie wiem jak je nazwać. Kiedyś pojawił się w mojej głowie pomysł, aby spisywać informacje dotyczące swojej pociechy. Oprócz uzupełniania (co prawda niesystematycznego ! niestety) tzw. albumów/kronik maluszka każdemu dziecku założyłam zeszyt. Tak zeszyt! Bo nie wyglądają one (a mam ich już cztery) jak typowy pamiętnik. Opisuje w nich (zupełnie subiektywnie) jak widzę swoje dzieci, ich zachowanie, rozwój, wszystko co wydaje mi się ważne, ciekawe lub zabawne. Wpisy nie pojawiają się zbyt często. Data dokonania poprzedniej adnotacji uświadamia mi jak ten czas szybko leci. Poza tym, to wciąż jest tylko zeszyt... nie ma oryginalnej szaty graficznej, różnorodnych zdobień. Zawsze miałam wyobrażenie, że pamiętnik jest "dopieszczony" pod każdym względem. Pierwszy zeszyt zaczęłam prowadzić córce w klinice zaraz po urodzeniu. Byłyśmy z daleka od domu za którym bardzo tęskniłam. Stan Jej zdrowia nie był bardzo poważny, ale już wtedy zrozumiałam co oznacza gdy ktoś mówi "najważniejsze jest zdrowie". Postanowiłam wtedy pisać. Po prostu. Pomagało mi to. Taka forma terapii. Wtedy jeszcze studiowałam. Miałam jakiś nie zapisany zeszyt, który postanowiłam wykorzystać w tym celu. Czasami, gdy wracam do zapisków, aż łza mi się w oku kręci. Niekiedy pojawia się na mojej twarzy zdziwienie, że któreś z nich postępowało tak, czy inaczej. Kiedyś planowałam, że będzie to prezent dla nich na 18 urodziny. Taki trochę nietypowy, frapujący. Ale teraz sama nie wiem czy będę umiała się ich pozbyć, tak zwyczaje je oddać.